Moja wielka grecka majówka

„Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego,
czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś.
Więc odwiąż liny,
i opuść bezpieczną przystań.”

Biorąc sobie słowa poety do serca, aby nie żałować, 28 kwietnia 2017 roku, zostawiając rodziny pod opieką domowych pupili…lub odwrotnie, dziesięcioosobowa ekipa pozytywnych szaleńców odwiązała liny i pod wodzą Aleksandra, prawie Wielkiego wyruszyła na podbój Peloponez.

Po kilkunastogodzinnej przejażdżce szkapą marki Renata przekroczyła ostatnią granicę i dotarła do Grecji. Choć grupa była mocno wykończona tą romantyczną przejażdżką zaraz poczuła się jak młody bóg, stawiając pierwsze kroki u stóp Olimpu. Rześkie wody kanionu, niczym boski nektar przywróciły w nich chęci do życia i obudziły pragnienie – ”Chcemy jeszcze, więcej, bardziej!!!”

I tak się zaczęło….7 zapierających dech kanionów, 8 pięciogwiazdkowych miejsc noclegowych, niemiłosiernie zimne noce 20+, tysiące serpentyn i zakrętów, meduza party, węże, żółwie, skorpeny, oliwkowe gaje i uczty wieczorne niczym u Dionizosa…..można wymieniać bez końca.

Podsumowując – niejednokrotnie stali nad przepaścią, jak Syzyf przed swoim losem….ale udało im się zrobić krok w przód, a potem jeszcze jeden, i jeszcze jeden, i kolejny i tak przez 9 pięknych, skąpanych w słońcu, adrenalinie i soku z pomarańczy dni. Po takiej majówce, pełnej wrażeń, przekraczających ich wyobrażenia, śmiało można zaliczyć ich do grona bogów i herosów greckich….

Na arenie kanionów:
Enipeas, Fonissa, Kalitea, Roska, Kakavos 2, Mylopotamos i Agia Koris 
wystąpili:
Atena-Świstak, Hera-Ruda, Afrodite-Renia, Hestia-Gosia, Artemis-Marta, Ares-Sierściuch, Posejdon-Rysiu, Heracles-Tabak i Zeus-Olo

Marta Szreter

 

 

  

 

A teraz krótki praktyczny update kanionowy:

Enipeas, Agia Koris i Orlias – to zwykle kaniony startowe i końcowe na greckich wyjazdach. Położone w masywie Olimpu, czyli przy wyjazdach samochodowych praktycznie na wlocie do Grecji, ok. 1,5 godziny jazdy od strony Macedonii. Po kilkunastogodzinnej podróży zwykle robimy je jako akcje startowe, czyli rozruch, kąpiel i orzeźwienie. Krótkie łatwe dojście i powrót, łatwe techniczne i co najważniejsze zwykle jest woda, w dodatku czysta. Na wiosnę może być dosyć zimna, bo to jeszcze czas roztopów na Olimpie. Same kaniony całkiem atrakcyjne – zjazdy, skoki i tobogany, obite przyzwoicie.

Milky way canyon czyli Φαράγγι Φόνισσας.
Miało być sucho i poza planem. Jednak na moście na ujściu kanionu do morza nieoczekiwanie stwierdziliśmy wilgoć. Szybka decyzja – IDZIEMY, przepak, pożar w burdelu, 1000 serpentyn (ale asfaltem!) i okazuje się nasz rozruchowy kanion ma wodę! Nawet ponoć z jakąś super glinką typu SPA (za descente-canyon.com: „Świetna glinka! Używam jako maseczki na twarz razem z kwasem mlekowym, ekstraktem z zielonej herbaty i hydrolatem kocankowym – idealnie oczyszcza pory, skóra jest rozświetlona i nawilżona. I do tego cena, która nie rujnuje budżetu – super!”).
Poza tym kanion całkiem-całkiem, temperatura powietrza koło 25, wody 20, chwilami całkiem ciemno, czołówki wskazane, bardzo wąsko przez dłuższe partie, przez 3 godziny non-stop kanion, bez jakiegoś łażenia po lesie. A jak już myślisz że koniec, to za chwilę zaczyna się znowu… i tak 3 razy. Na Peloponezie nasz number dwa… nic tylko robić, polecam!
No a na wyjściu sad cytrynowo-pomarańczowo-madnarynkowy… czynny całą dobę 

 

Καλλιθέας – na Peloponezie niekwestionowany namber-łan. Tak się złożyło że udało się zrobić… w końcu po to tam pojechaliśmy  Pomysł kiełkował od 2011 roku, kiedy Grecy organizowali tam kanionowy meeting. Po tegorocznych wielkanocnych zdjęciach Gns Sdrs nie było już wyjścia – trzeba było w końcu tam pojechać.
Logistyka po lokalnych drogach to osobna historia o wielu dziurawych zakrętach – bus jakoś przejechał, ale Rysiowy Golf przeżył to tylko dzięki sporemu zapasowi try(ty)tek.
Sam kanion to jakieś 260m deniwelacji przy 1km długości, ale dzieli się to na sporo progów i kaskad. Skoki, tobogany, trawersy, zmiennokierunkowe zjazdy i odciągi – jest wszystko, a im więcej wody, tym więcej techniki się przyda. Łażenia po lesie – mimo iż to Grecja – praktycznie brak. Niestety wody nie mieliśmy tyle, co na wielkanocnych filmach, nie zabijało, ale na nasze pierwsze przejście wystarczyło, by było rozrywkowo i bez nadmiernej spiny. 7-osobowym tramwajem z 20-minutowym popasem w środku zeszło nam 4 godziny.
Podsumowując jeden z tych kanionów, które trzeba w życiu zrobić – polecam!

 

 

     

 

Roska – to już Grecja centralna, a dokładnie okolice Prousos. Obłędne góry i głęboko wcięta doliny rzeki Krikelopotamos. Na mapie jak zwykle wygląda wszystko w w porządku, jednak z poprzednich wyjazdów wiem co nas czeka. Startujemy wcześnie rano z okolicy Patras. Most Rio-Andirio nad zatoką Koryncką to ostatnie 3km prostej, potem około 150km zakrętów i serpentyn, kilka przełęczy i 4 godziny jazdy. Najłatwiejszy dojazd do wioski Roska wiedzie od Prousos, przez Kastanię i Prodromos – od 2-3 lat jest tu już asfalt. Potem robi się bardziej ciekawie… ale kto się wybierze, to sam doceni. 
Tego dnia wypadają nam 3 osoby – Karolina jak zwykle po kilku zakrętach jest zielona, Gosia po wieczornej imprezie też nie wygląda lepiej, a Marta po porannym bieganiu odpuszcza.
Pogoda wyjątkowo nie dopisuje – do kanionu startujemy w popołudniowej burzy, jest zimno – max 20 st, woda momentalnie się mąci, na szczęście później jest trochę lepiej. 
Sam kanion to 450m metrów deniwelacji na 1,7km długości. Górna część jest mało ciekawa – pół godziny chodzenia mało wciętym potokiem z niskimi progami. Zabawa zaczyna się później – cienkoławicowy myty wapień sprawia że robi się całkiem ładnie. Ogólnie mało chodzenia i rozrywkowo – cały czas zjazdy, krótkie tobogany i skoki. Jeśli ktoś był w włoskim Maggiore, Lirone, czy w górnej części Vaio del Orsa będzie wiedział czego się spodziewać. 
Szkoda tylko mętnej wody, bo trochę skoków nam ubyło. Niestety bateria z aparatu zostawiona w samochodzie i pochmurna pogoda też negatywnie wpłynęła na zdjęcia. Sam kanion w 6 osób zajął nam 2,5 godziny. 
Niespodzianka czeka nas jeszcze na powrocie, który prowadzi pod prąd Krikelopotamos. Niecały kilometr wielkim kanionem rzeki zajmuje około godzinę, z czego pół zajmują zdjęcia.

  

 

  

 

Kakavos 2 – to dolna część wielkiego kanionu Kakavos, góry Iti, okolice Lamii. Posiadając samochód 4×4 możemy robić go jako kanion C2C. Ciężki i stromy dojazd do Monastyru górską „drogą” wyklucza jednak osobówki. Od Monastyru ścieżką 10 minut i jesteśmy w kanionie. W środku już praktycznie zero łażenia, same zjazdy, kilka ciekawych toboganów. Radość będzie pełna kiedy uda nam się trafić na przepływ – niestety od maja jest już z tym duży problem. Pół biedy gdy w kanionie cokolwiek cieknie – wtedy przynajmniej marmity wypełnione są zimną czystą wodą i można wykonać kilka skoków i toboganów. W przypadku zerowego przepływu kilka marmitów też będzie pełnych, ale ich zawartość nie będzie miła – bulion pierwotny, ropa naftowa to tylko te z ich ładniejszych okresleń. Niestety kilka z nich trzeba będzie przepłynąć.

 

 

Mylopotamos –  kanion na półwyspie Volos, który robi się głównie ze względu na bajeczną plażę, która go kończy. Tamtejsza miejscówka noclegowa w jaskini na plaży to już legenda. Oczywiście można to zrealizować jedynie poza sezonem – wczesnym majem lub w listopadzie. Sam kanion robiliśmy zawsze tylko w dolnej części, kilka fajnych sekcji – ładne skoki i tobogany. Można robić go nawet w przypadku braku wody na wylocie – przepływ wyżej najprawdopodobniej będzie, ale końcowe stagnujące marmity trzeba będzie wtedy obchodzić. 

 

 

Olo