Samothraki 2009

Po latach milczenia w końcu ujawniamy co wydarzyło się na wyspie Samothraki 🙂

10.VI.2009

Godzina mniej więcej 21 z dużym hakiem. Decathlon Zakopianka, wyruszamy na podbój Grecji. Skład ekipy wyśmienity na czele z kierownikiem Olem alias Dobrzańskim. Jest rodzinka Bondirasów, Glonojady, Boczek, Ana i sławny z szerokich opowieści Rysiu. Droga długa, aczkolwiek nie zawsze szeroka. Jedziemy!

 

11.VI

Odpoczywamy na pięknej rumuńskiej drodze, po której średnio co 5 minut przejeżdżają zacne ciężarówki. W kurzu też słodko, ważne żeby nogi rozprostować i na chwile zamknąć oczy. Wprawdzie nie wszystkim się to udaje (3 auto dojechało troszkę później ponieważ „pani Krysia” GPS wybrała leśną drogę), ale nawet „zdefekowanie” po tylu godzinach to rarytas.

Hunedoara – zamek Drakuli oczarował nas swoim pięknem, a jeszcze bardziej cień pod drzewem i zimne piwo! Około godz 16 zacna ekipa powiększona o wyjadaczy z Rudy Śląskiej podbija Szura Mare – jaskinie wodną (…)

 

Noc spędzamy w pięciogwiazdkowej chatce bez drzwi, okien i kilku ścian, ale z dachem – co najważniejsze.

 

12.VI

Jedziemy dalej. Na postoju jedzeniowym odwiedzają nas piękniutkie, malutkie i zajebiście nachalne pieski, które za ulubieńców wybierają sobie Stefana i Tomka – wyjazdowych Glonojadów.

Nocą przemierzamy Bułgarie. Wojtek może powiedzieć „holy shit” – felga, opona i wymiana (dobrze jest mieć zapasowe koło)… w końcu to 13-ty!

Dotarliśmy do Aleksandropolis, zakupiliśmy bilety i dawaj na prom. Ku przeogromnemu zadowoleniu pewnej jednostki na promie również znalazło się mnóstwo motocyklistów. Płynęli oni na zjazd. Cudownie jest choć popatrzeć na mega maszyny i posłuchać ryku silników. Wprawdzie Ana nie wypatrzyła murzyna na ścigaczu, ale była bardzo uchachana owym zdarzeniem. Niestety szef wszystkich szefów – kierownik Olo nie zgodził się na dołączenie naszej ekipy do szaleńców na motorach.

Wyspa Samothraki – punkt docelowy – przywitała nas słoneczkiem i temperaturą, która załagodzić może tylko kąpiel w morzu. Olo zasiadł do kajaka i pokazał pełen kunsztu kajakowego show. Potem grill, kiełbaska i zimne piweczko – czyli to co tygryski lubią najbardziej.

Nocleg z 13 na 14-go na plaży

Coponiektórzy spali z „duszą na ramieniu”, ponieważ Piotrek – Pit Bondiras – zaraz przed zaśnięciem znalazł mega-pająka, który nie dla wszystkich był obiektem zachwytu…

 

Jest! 14.VI – PIERWSZY KANION XIROPOTAMOS – nie znaleziony…

Drugi na szczęcie tak. KARAGIANNAKI – deniwelacja 210m, długość 1500m, dojście 1,5h ale w naszym przypadku 2,5h, w kanionie 2h, dla nas 4h, powrót ok. 50 min. Generalnie mało techniczny – przyjazny i rodzinny, sporo zjazdów, małe skoczki. W sam raz na rozgrzewkę. Niestety przy ilości 9 osób czas pobytu w kanionie nam się troszkę wydłużył i wracaliśmy po zmroku. Czołówki wyznaczały szlak, jednak i tak przezdolna z tych zdolniejszych grupa dała rade się zgubić. I tu niebiosa zesłały oświeconego Rysia, który swoim węchem i nadprzyrodzoną mocą odnalazł drogę – jesteśmy uratowani. Podsumowanie kierownika – „kanion był nudny, beznadziejny i do dupy”. Dla nas myślę całkiem fajny, ale co my NIEDOŚWIADCZENI MOŻEMY WIEDZIEĆ.

 

15.VI

Rest – czyli tak zwane nic-nierobienie. Śniadanko pod drzewkiem, zakupy w Termie, pyszna Frappe i pierwsze miłostki. Tomek i Rysiu zakochali się w pani ekspedientce ze sklepiku z pierdółkami, ale miłość ta szybko wykluczyła panią z trójkąta i od tej pory obozowa miłość tętni tylko między nimi dwoma!

Zmieniamy miejsce noclegu. Fonias Tower – wieża, rzeka, morze i jakiś cholerny obcy namiot! No nic rozkładamy się. Jedzonko, kompanko, gotowi do spania, a do obcego namiotu nadal nikt nie wraca… hmmm… Pit ze Stefanem zaczynają opowieści… Dołącza się Tomek, Olo, Ana, Wojtek, Ela i kolejny amerykański scenariusz do horroru gotowy. Więc jeżeli nas nie zje coś z krzaków, nie zabije ktoś z wieży, tudzież ci, którzy opuścili namiot tak jak stał z całym ekwipunkiem, to wstaniemy i z samego rana atakujemy kolejny kanion.

 

16.VI

 

Udało się. O 5 rano kierownik żyjący nadal polskim czasem obwieszcza wszem i wobec „pobudka”. Realnie myślący Wojtek gasi kierownika i śpimy jeszcze przez godzinę. Energetyczne śniadanie i działanie. GRIA VATHRA – deniwelacja 660m, długość 2700m, dojście przewidziane w przewodniku 2,20h w naszym wykonaniu 4 godziny – męczarnia! Czas w kanionie 6.30h, a my… Najdłuższa kaskada 45m, a w sumie ok. 25, skoków 2-3, ekstra 17-sto metrowy tobogan, razem 7 ich było, ale nie wszystkie były nam dane. Ogólnie bardzo fajny kanion i w wykonaniu Dream Team bardzo długi! Adrenalina dała się we znaki, kiedy zrobiło się ciemno, a my? Nadal w kanionie… mało tego nie mogliśmy znaleźć wyjścia, nie wiedzieliśmy kiedy się kończy, dymając na czuja po skałach na sporej wysokości. Po całym dniu w wodzie o batonikach i wodzie zmęczenie NAPRAWDĘ zaczęło brać górę. Generalnie akcja życia – 17 godzin!!! Po  takiej akcji sama woda w namiocie smakuje jak nektar bogów, a chińska zupka czy pulpety ze słoika to już mega rarytas. Nocleg na Fonias Tower (na szczęście nie w kanionie!).

 

17.VI

REST – całkiem jak komercyjne wakacje – plażowanie, jedzonko w restauracji i … chmury, wiatr, a w nocy wielka burza.

18.VI

Niestety pogoda pokrzyżowała nam plany. Nie możemy wyruszyć na kanion. W związku z tym część ekipy pojechała na zakupy, kierownik z Boczkiem – reperować oponę, a Ela, Pit i Wojtek pod okiem znakomitego instruktora Rysia wylewają siódme poty praktykując przepinki, węzły i blokowania na linach. Chwilowo koniec, bo chyba będę musiała uczynić to samo :/

 

Ana

 

Epilog

Chyba Rysiu nie okazał się takim wspaniałym instruktorem. Autorka Ana już nie dokończyła tego tekstu, konając w męczarniach na przepince próbując zerwać shunta, zrezygnowała z dalszej działalności literackiej na tym wyjeździe.

 

Dodam jeszcze, iż później udało nam się jeszcze zaliczyć kaniony:

FONIAS – 510m deniwelacji, 3,8km długości, czasy* 3/7/1h; górna część lajtowa, dolna bardziej techniczna, całość bardzo fajna – polecam! Dojście wg przewodnika wydaje się lekko bez sensu, lepiej dojechać z Isomaty w okolicę schronu pod Koufouklio, a potem pieszo za kopczykami (nawigacyjnie bardzo czujnie).


AGISTRO – 600m deniwelacji, 2,4km długości, czasy 1,3/5/0,2h; dojście fajne, ale kanion mało ciekawy, zdecydowanie nie polecam.


KREMASTOS – 215m deniwelacji, 300 długości, czasy 3/2/3,3h; praktycznie jeden wielki wodospad spadający prosto o morza, czasy dojść i powrotu w czerwcu przy już wysokich temperaturach były dla nas bardzo problematyczne; najlepiej dojść do Vatos jeszcze w nocy, nawigacyjnie bardzo czujnie (kopczyki i czerwone kropki). Powrót łódką, ew. pieszo wycofem w prawo przed ostatnią kaskadą. Ogólnie bardzo polecam ! \


Olo

 

* czasy – dojście/zejście/powrót w godz,min